The mountains are calling and I must go
Nie jestem człowiekiem, którego ciągnie do gór. Zawsze wolałam wodę, przebywanie na plaży, spanie we własnym łożku i ogólny komfort. Góry kojarzą mi się ze zmęczeniem, chodzeniem od świtu do zmroku i niczym ciekawym. Albo raczej kojarzyły się.
Jakiś czas temu zaczęłam zastanawiać się nad sobą, nad moim życiem, nad tym, co ja właściwie robię i czego chcę. W zasadzie zaczęłam ten proces już kilka lat temu, nie potrafiłam jednak do niczego dojść. Dwa lata temu zdecydowałam o wyjeździe do USA jako Au Pair, z nadzieją, że ten rok, spędzony na, tak zwanym, drugim końcu świata pomoże mi w odkryciu siebie. Skończyłam wcześniej studia na poziomie licencjata, choć już pod koniec drugiego roku wiedziałam, że nie wiążę z nimi mojej przyszłości. Spędziłam trzynaście miesięcy w Stanach Zjednoczonych, a wracając do Polski wiedziałam mniej niż wyjeżdżając. Tylko tyle, że nie zobaczyłam jeszcze wszystkiego i chcę wrócić. Po pięciu miesiącach spędzonych w Polsce i ustaleniu planu „co dalej” wróciłam do Stanów na trzy miesiące. I chyba właśnie tu, teraz, gdy przestałam przejmować się przyszłością, tym co będzie i co będę robiła, zaczęłam odkrywać siebie.
Gdy po raz pierwszy wyjeżdżałam do Ameryki, słyszałam, że to będzie podróż mojego życia i mam wykorzystać każdą jedną sekundę, bo taka szansa się nie powtórzy. Nigdy tego nie odczułam w ten sposób, ta podróż raczej rodziła we mnie kolejne marzenia i pragnienia. Zaczęłam odkrywać, jak wiele jest miejsc na świecie, jak niesamowita jest cała Ziemia, jak ogromne jest dzieło stworzenia.
W mojej głowie pojawia się coraz więcej pomysłów, ale, co dla mnie ważne, przestały być odrealnione i (aż tak) szalone (choć niektórzy pewnie by się ze mną nie zgodzili). Zaczęłam patrzeć na przyszłość i plany realnie, czasem może niezbyt krytycznie (ale na szczęście są osoby, które mi w tym pomagają). Myśląc o sześciomiesięcznej wyprawie nie myślę o przyszłym roku, tylko obliczam, kiedy będę mogła w nią wyruszyć i kiedy będzie mnie na to stać. Nie porywam się na samotną podróż dookoła świata (choć bardzo bym chciała!), ponieważ wiem, że nie jestem wystarczająco odważna ani rozsądna, by coś takiego przeżyć.
W 1873 roku John Muir, pisarz, podróżnik, człowiek gór, napisał w liście do siostry „The mountains are calling and I must go”. Jego miłość do gór i odpowiedź na to ich wołanie, miały i mają ogromne znaczenie, nie tylko dla Amerykańskiej przyrody, ale przede wszystkim (czego jestem pewna) były sensem jego życia i ukształtowały go jako człowieka.
„Moje góry” są inne od gór Johna Muir. Nie zawsze są wysokie i nie koniecznie są górami. Ale mam poczucie, że wołają mnie i muszę do nich iść, chcę do nich iść.
Jakiś czas temu zaczęłam zastanawiać się nad sobą, nad moim życiem, nad tym, co ja właściwie robię i czego chcę. W zasadzie zaczęłam ten proces już kilka lat temu, nie potrafiłam jednak do niczego dojść. Dwa lata temu zdecydowałam o wyjeździe do USA jako Au Pair, z nadzieją, że ten rok, spędzony na, tak zwanym, drugim końcu świata pomoże mi w odkryciu siebie. Skończyłam wcześniej studia na poziomie licencjata, choć już pod koniec drugiego roku wiedziałam, że nie wiążę z nimi mojej przyszłości. Spędziłam trzynaście miesięcy w Stanach Zjednoczonych, a wracając do Polski wiedziałam mniej niż wyjeżdżając. Tylko tyle, że nie zobaczyłam jeszcze wszystkiego i chcę wrócić. Po pięciu miesiącach spędzonych w Polsce i ustaleniu planu „co dalej” wróciłam do Stanów na trzy miesiące. I chyba właśnie tu, teraz, gdy przestałam przejmować się przyszłością, tym co będzie i co będę robiła, zaczęłam odkrywać siebie.
Gdy po raz pierwszy wyjeżdżałam do Ameryki, słyszałam, że to będzie podróż mojego życia i mam wykorzystać każdą jedną sekundę, bo taka szansa się nie powtórzy. Nigdy tego nie odczułam w ten sposób, ta podróż raczej rodziła we mnie kolejne marzenia i pragnienia. Zaczęłam odkrywać, jak wiele jest miejsc na świecie, jak niesamowita jest cała Ziemia, jak ogromne jest dzieło stworzenia.
W mojej głowie pojawia się coraz więcej pomysłów, ale, co dla mnie ważne, przestały być odrealnione i (aż tak) szalone (choć niektórzy pewnie by się ze mną nie zgodzili). Zaczęłam patrzeć na przyszłość i plany realnie, czasem może niezbyt krytycznie (ale na szczęście są osoby, które mi w tym pomagają). Myśląc o sześciomiesięcznej wyprawie nie myślę o przyszłym roku, tylko obliczam, kiedy będę mogła w nią wyruszyć i kiedy będzie mnie na to stać. Nie porywam się na samotną podróż dookoła świata (choć bardzo bym chciała!), ponieważ wiem, że nie jestem wystarczająco odważna ani rozsądna, by coś takiego przeżyć.
W 1873 roku John Muir, pisarz, podróżnik, człowiek gór, napisał w liście do siostry „The mountains are calling and I must go”. Jego miłość do gór i odpowiedź na to ich wołanie, miały i mają ogromne znaczenie, nie tylko dla Amerykańskiej przyrody, ale przede wszystkim (czego jestem pewna) były sensem jego życia i ukształtowały go jako człowieka.
„Moje góry” są inne od gór Johna Muir. Nie zawsze są wysokie i nie koniecznie są górami. Ale mam poczucie, że wołają mnie i muszę do nich iść, chcę do nich iść.
Komentarze
Prześlij komentarz